Zagubieni w Stambule

Tak więc wylądowałyśmy w końcu w przedsionku Azji! I od razu to odczułyśmy. Tryliard samochodów, pińcet pasów ruchu, wszyscy jakoś ciemniejsi, panie w hidżabach i mnóstwo kolorów wszędzie wokoło. I pośrodku my, nie wiemy gdzie się ruszyć i co ze sobą zrobić.

CIMG6713

W końcu w Stambule spotykamy się w pełnym składzie, za obiektywem Grzesiu. Obżeramy się. 

Miałam tym razem napisać coś o Stambule, ale muszę przyznać, że to zadanie przerosło mnie prawie tak bardzo, jak odnalezienie się w przeogromnym mieście. Powinnam powiedzieć tutaj pewnie co nieco o zwiedzaniu Stambułu, gdzie iść, co zobaczyć, co kupić i co zjeść. O tym wszystkim opowie Wam tym razem Wikitravel (o, albo Iza), ja natomiast mogę co najwyżej napisać o tym, jak zagubiony jest zupełny laik w Stambule i co może go tam czekać.

SAM_1519

Stambułskie noce!

A teraz trochę porządku w tym wielkim chaosie:

1. Stambulczycy (trudne słowo!)

O couchsurfingu

  • bardziej w ogóle

Jako że jesteśmy bardzo przewidujące i nasza podróż była poprzedzona miesiącami planów i przemyśleń, już w Płowdiwie zaczęłyśmy się zastanawiać nad tym, gdzie będziemy spać w Stambule ;). Miałyśmy szczerą nadzieję, że dotrzemy tam następnego dnia wieczorem, więc ogłosiłyśmy swoje rychłe przybycie w grupie Emergency Couch Istanbul na Couch Surfingu. Odzew był piorunujący- w przeciągu pierwszych piętnastu minut dostałyśmy kilka zaproszeń, a w przeciągu całego dni- myślę, że około 20-tu. Nigdy wcześniej coś podobnego mi się nie zdarzyło, nawet w tak dużych (choć oczywiście nieporównywalnych ze Stambułem) miastach jak Paryż czy Rzym. Zgodnie ze stereotypem o słabości Turków do dziewczyn z Zachodu (no, powiedzmy…) mogłoby mieć to związek z naszą płcią. Co prawda od dawna deklaruję: „ gińcie stereotypy!”, ale może coś w tym jest  😉 Kiedy dwa tygodnie wcześniej poszukiwałam nam noclegu z obstawą w postaci Łukasza, tylko jeden spośród kilkunastu couchsurferów do których pisałam zgodził się nas przyjąć (na ostatnie dwie noce). A może po prostu taka wiadomość z ostatniej chwili bardziej uruchamia ludzką empatię, kiedy groźba spędzenie nocy na ulicach wielkiego miasta wisi już bezpośrednio nas nami?

No tak, teraz wyszło na jaw, że trochę podkoloryzowałam pierwsze zdanie tego paragrafu. W każdym razie na pierwsze dwie noce nie miałyśmy zaplanowanego noclegu i musiałyśmy go pilnie znaleźć.

Nasz niedoszły (zaraz wyjaśnię dlaczego) gospodarz okazał się bardzo troskliwy już telefonicznie.  Kiedy napisałyśmy mu, że utknęłyśmy na granicy, kilkakrotnie dzwonił do nas w ciągu nocy pytając, czy nic nam nie jest i jak tam kolejka się przesuwa. Chociaż zapewniałyśmy go, że w razie gdybyśmy dojechały do Stambułu w nocy nie będziemy go budzić i poczekamy do rana, nie dał się przekonać i aż do 2-giej czekał na wiadomości od nas.

Dlaczego niedoszły? Następnego dnia po przyjeździe do miasta byłyśmy umówione z Turkiem w centrum handlowym Profilo o godzinie 12-tej. Niestety tuż przed umówioną godzinę dał nam znać, że musi posiedzieć dłużej w pracy i będzie mógł przyjechać po nas dopiero o 21-szej. Byłyśmy wykończone, upał na zewnątrz doskwierał i naprawdę potrzebowałyśmy chociaż krótkiej drzemki. Postanowiłyśmy więc grzeczne podziękować naszemu gospodarzowi i czym prędzej znaleźć jakiś hostel. Było nam przy tym okropnie głupio, tym bardziej, że Turek napisał nam później wiadomość, że jest bardzo zawiedziony, bo już zdążył zrobić zakupy na nasz przyjazd i specjalnie nie spał pół nocy czekając na wiadomość od nas.

  • bardziej w szczególe

 A teraz opowieść o Buraku! Buraku przez duże B, bo to piękne tureckie imię. Inne czarujące imię nadawane chłopcom w Turcji to Baran. Hmm, urząd stanu cywilnego w Polsce chyba by je zatwierdził, skoro to rzeczywiste tureckie imiona, co? 😉

Buraka znaleźliśmy dzięki Couch Surfingowi, jakieś dwa tygodnie przed wyjazdem z Polski. Był tak miły, że w ostatniej chwili zgodził się przenocować cztery zamiast trzech osób, dzięki czemu znaleźliśmy się u niego w składzie: Ola, Agata, Łukasz i ja.

Już samo osiedle na którym mieszkał Turek zrobiło na nas niesamowite wrażenie. Z Sultanahmed (turystycznego centrum miasta) jechaliśmy tam dwie godziny, ale znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Zresztą, dwie godziny to nie tak źle jak na Stambuł! W każdym razie osiedle było strzeżone, posiadało prywatny bus, który kursował co godzinę i podwoził mieszkańców za darmo aż do Uskudar, miejsca z którego można przeprawić się na drugą stronę cieśniny.  Oprócz tego kompleks sportowy, w składzie: bieżnia, boisko do siatkówki, boisko do koszykówki i basen, do wyłącznego użytku mieszkańców. Wszystko niesamowicie nowoczesne. Przy bramie wejściowej portier  pyta nas, do kogo przyszliśmy i telefonuje do Buraka pytając, czy może nas wpuścić. Dodam, że nie pamiętamy nazwiska Buraka, pan domyślił się o kogo chodzi, bo dobrze kojarzy wszystkich mieszkańców. High class! 😉

U Buraka spędzamy typowo polsko-akademikowy wieczór. Piwo, czipsy, jakieś filmiki z Youtube’a. I rozmowy o kabanosach, które Burak uwielbia. Kiedyś poprosił znajomych z Polski, żeby przesłali mu paczkę z kiełbasą pocztą- niestety nigdy nie dotarła. Podejrzewa, że poczta turecka wyłapuje wieprzowinę 😉 On sam bardzo ją lubi i je kiedy tylko ma okazję. Niestety w Turcji nie wolni jej sprzedawać, bo spożywanie jej jest sprzeczne z zasadami Islamu. On sam jest ateistą.

Wśród piosenek z Youtube’a Burak pokazuje nam nagrania zespołu, którego jest gitarzystą. Oto i oni:

Burak puszczał nam też kilka ich własnych utworów, ale na Youtubie chyba ich nie ma. Były dobre w każdym razie, możecie mi póki co wierzyć na słowo 🙂 Wiecie skąd się wzięła nazwa zespołu? Cały skład Alcaband to informatycy pracujący dla Alcatela. Widzicie, gińcie stereotypy!

Co by tu jeszcze napisać o Buraku… Już następnego dnia musieliśmy się z nim pożegnać, bo wyruszaliśmy w dalszą podróż.  Niestety nie spędziliśmy ze sobą zbyt wiele czasu, bo rano Buraka czekała pięciogodzinna (aa!) konferencja służbowa na Skypie. Po angielsku i chyba z Anglią właśnie.

O miłym panu, który nas wydymał

SAM_1478

Pan Turek- jak można się domyślić, pierwsza osoba od lewej.

Pierwszego popołudnia, po spotkaniu z Olą i Łukaszem i zostawieniu rzeczy w hostelu, poszliśmy przejść się po okolicy. Już po kilku minutach zaczepił nas pan w średnim wieku, zapraszając na herbatę, potem na piwo, aż w końcu na wódkę. Przy tym ostatnim ulegliśmy i daliśmy się zaprosić do małej kanciapy przy ulicy. Już samo pomieszczenie nas bardzo zainteresowało- był to maleńki pokoik, jakieś dwa na trzy metry, bez okien, z jedną parą drzwi wychodzących wprost na rozgrzaną słońcem, ruchliwą uliczkę. W rogu lodówka, jakieś kartony, pośrodku dwa małe stoliczki i kilka krzeseł. Kanciapa okazała się później warsztatem, w którym nasz nowy kolega pracował razem z dwoma młodymi chłopcami.

Pan zaparzył herbatę (wódki jednak odmówiliśmy) i zaczął zabawiać nas rozmową. Przy tym słowo „zabawiać” ma tu głęboki sens, bo rzeczywiście przez cały pobyt u niego pękaliśmy ze śmiechu. Pan Turek świetnie mówił po angielsku,  a jeszcze lepiej wychodziło mu opowiadanie historii ze swojego życia.

Odkąd pamięta, zawsze uwielbiał ostre tureckie jedzenie, grać w piłkę nożną i masować kobiety (to ostatnie podkreślał wielokrotnie). Zresztą wszystko co robił,  robił z wielkim temperamentem. Zmieniło się to, kiedy 3 lata temu zostawiła go żona. Była najpiękniejszą kobietą na świecie, młodszą od niego o 22 lata i urodziła mu silnego, dziś 12-letniego syna. Niestety silny temperament i skłonność do wszelakim rozrywek przeszkadzały jej u męża, dlatego zdecydowała się odejść, zabierając ze sobą syna. Od tego czasu Pan Turek stracił chęć do życia, nie ma już energii i chęci do niczego. Kiedyś mógł całymi dniami pływać, wieczorem chadzał na pokazy tańca brzucha albo rzucał się w wir imprez, z których nie wracał przez kilka dni. Teraz nic z tego go nie bawi, dlatego jest nam wdzięczny, że stanowimy jakąś rozrywkę w jego rzekomo monotonnym i bezbarwnym życiu.

W międzyczasie pan Turek wyraził też podziw dla Łukasza, który podróżuje w asyście trzech kobiet. Wytłumaczył też, że z Turcji kobiety nie są przyjaciółmi mężczyzn. Wie, że  na Zachodzie tak bywa, ale nie tu. I on sam nigdy tego nie zrozumie.

SAM_1474

Łukasz i jego trzy posłuszne żony, oczywiście nogi i ramiona zakryte.

Pochwały dostały się też Agacie za temperament. Zresztą tych pochwał i różnych przymilnych gestów ze strony pana Agata miała szybko powyżej uszu. Tym bardziej, że przecież kobiety nie bywają przyjaciółmi.

Po pewnym czasie zeszliśmy na jeden z naszych ulubionych tematów- jedzenie. Poproszony o polecenie miejsca na obiad, pan Turek zaproponował nam zamówienie posiłku z najlepszej w mieście restauracji, której właścicielem jest jego znajomy. W specjalnej promocyjnej cenie dla jego „arkadasz” (przyjaciół) z Polski. Co tylko chcecie. Mój pracownik  zaraz skoczy i przyniesie. Jak na prawdziwych turystów kulinarnych (czytaj: żarłoków!) zgodziliśmy się i kilkanaście minut później stanęły przed nami dwa talerze pełne pysznej wołowiny, tureckie naleśniki na słono i dwie duże sałatki z pomidorów, ogórków i papryki. Wszystko jemy przy dwóch maleńkich stoliczkach, jako obrus służą kawałki gazety (na zdjęciu poniżej). Rzeczywiście pyszne, jak to zwykle tureckie jedzenie zresztą.

SAM_1479

Na koniec uregulowaliśmy z panem rachunek, który nas mocno zaskoczył, bo wyniósł aż 100 lir. Jeszcze nie byliśmy zorientowani w okolicznych cenach, ale 50 zł za osobę wydawało nam się przesadą. Zapłaciliśmy. W końcu pan Turek zapewniał, że to dobra cena, a restauracja z której pochodziło jedzenie to bardzo luksusowe miejsce. Widząc, ze jesteśmy trochę podenerwowani, pan Turek zaprosił nas na wspólne jedzenie ryby na nadbrzeżu następnego dnia, tym razem on wszystko stawia.

Może w Stambule jedzenie jest aż tak drogie? Nie, nie jest. Zaraz po wyjściu na ulicę przekonaliśmy się o tym boleśnie (tymczasowo, potem cieszyliśmy się, że jest takie tanie ;))- za podobny zestaw w przeciętnej restauracji mogliśmy zapłacić jakieś cztery razy mniej. Czy nasz obiad rzeczywiście kosztował tyle, ile zapewniał nas Pan Turek? Nie wiadomo, w każdym razie daliśmy się wydymać.

Potem jeszcze myślałam o tej sytuacji. Zakładając, że zostaliśmy oszukani- czy to było zaplanowane? I jak można tak łatwo przejść od okazywania nam swojej życzliwości (w końcu zaprosił nas na herbatę) do oszustwa, kiedy tylko nadarzy się okazja? I po co w końcu dał nam swój numer telefonu, żeby spotkać się z nami następnego dnia? To wszystko nie trzyma się kupy.

O panu od kebaba

Tylu ludzi zasługuje tu na osobną wzmiankę, ale wybrałam właśnie jego, bo przekupił nas jedzeniem 😉

Pewnego dnia wybraliśmy się na poszukiwania krótkich spodenek, bo moje jedyne zostały zalane markerem. Oczywiście wybraliśmy do tego najlepsze możliwe miejsce, czyli dzielnicę ortodoksyjnych Muzułmanów- Uskudar. W końcu znaleźliśmy sklep oferujący nie tylko hidżaby i burki, więc misja została wykonana.

SAM_1631

Tutaj: szafki na buty przed jednym z meczetów w Uskudar.

W pewnym momencie zmęczeni upałem postanowiliśmy odpocząć, usiedliśmy więc na krawężniku szerokiej ulicy handlowej, nie mając siły i ochoty iść dalej. Po jakichś 10 minutach podszedł do nas młody chłopak i zaczął rozmowę. I tym razem temat dziwnie zeszedł na jedzenie i kilka minut później jedliśmy kebab w barze, gdzie pracował jego kolega. Do tego popijany pysznym Ajranem, czyli rodzajem kwaśnego, bardzo rzadkiego jogurtu (polecam!).  Młody Turek opowiadał nam o swoim planowanym wyjeździe do pracy do Stanów, o podróżach po Europie i tym, że nie podoba mu się w Turcji. Co dziwne, nawet on-choć powinien być przyzwyczajony- nie wytrzymuje tych upałów i marzy w lecie o mroźnej Północy. Wymieniliśmy się numerami telefonów i oczywiście zaprosiliśmy na zimę do Polski.  Widzicie, tacy właśnie są Turcy!

W kolejnych podpunktach też będzie sporo o ludziach. Oni mnie najbardziej zajmują i pewnie będę ich przemycać, pisząc o czymkolwiek innym.

2. Komunikacja

Autobus

Z autobusem mieliśmy lekkie przejścia. Okazało się, że obowiązują na niego inne bilety niż na metrobus i musimy wykupić specjalną kartę magnetyczną za siedem lirów. Tak w każdym razie zrozumieliśmy, próbując porozumieć się na ten temat z panem z kiosku. Oprócz tego dowiedzieliśmy się od niego, ze wszyscy możemy jeździć na jednej karcie i doładować ją za dowolną sumę. Całkiem logiczne, poza tym, że pan stwierdził, że za przy liry na pewno starczą na przejazd. Dla ilu osób? Nieważne, starczy! Całkiem spodobał nam się system jeżdżenia w losową ilość osób za losową kwotę, niestety okazało się, że w Stambule nie ma tak dobrze 😉

Kumpel pana z kiosku czekał z nami na autobus chyba z pól godziny, a potem upewnił się, czy wszyscy wsiedliśmy (byliśmy już w siódemkę). Strasznie troskliwi ci Turcy! Niestety już po ruszeniu autobusu okazało się, że nie mamy wystarczająco środków, żeby zapłacić za bilety. Ale tutaj znalazł się kolejny przemiły Turek, który zapłacił ze swojej karty za tych, dla których środków już nie starczyło na naszej. Oddaliśmy mu gotówkę- jak na Turka to niesamowity sukces, że się nie bronił!

W autobusie poznaliśmy jeszcze jednego sympatycznego Stambułczyka, który bardzo chciałby przeprowadzić się do Polski. Aż trudno nie poznawać tych Turków, jak się jest turystą z wielkim plecakiem i w dodatku ma się ze sobą taką dwójkę blondasów jak Ola i Łukasz. Tak notabene to blondyni zdarzają się wśród Turków, ale mówi się wtedy o nich, że mają bardzo egzotyczną urodę 😉

Metrobus

Metrobus to ciekawy wynalazek, który widziałam do tej pory tylko w Stambule. Nie wiem niestety, czy gdzieś jeszcze istnieje. W każdym razie są to autobusy poruszające się po specjalnym odgrodzonym barierkami pasie, najczęściej pośrodku ulicy. W większości są bardzo zatłoczone. Bardziej niż krakowska 194 do niedawna!

SAM_1611

Gdzie kupić bilet? W jetonmatiku!

Prom

Promem można dostać się z części europejskiej do azjatyckiej i na odwrót.  Nie pamiętam ile kosztuje, ale jakoś tanio. Jedzie się pół godziny, wieczorem jest bardzo ładnie. Tą samą trasę można pokonać tramwajem przez most, ale to nie dla nas, szczury lądowe! 😉

Autobusy dalekobieżne

Autobusy dalekobieżne funkcjonują w Turcji  na zasadach zbliżonych do tanich linii lotniczych- cena biletu zależy od daty zakupu. Niestety nie wiedzieliśmy o tym wcześniej i kupiliśmy nasze biletu do Samsunu na dzień przed odjazdem. Przez to były dość drogie, kosztowały (zdaje się) 65 lirów.  Zdecydowaliśmy się na autokar, bo wyjazd ze Stambułu według Hitchwiki miał być dość kłopotliwy, poza tym właściwie jedynie jadąc nocnym autobusem mieliśmy szansę dotrzeć już następnego dnia do Trabzonu, a niektórym (Izaaa! Dżemor!) trochę się spieszyło. Nocne łapanie stopa odrzuciliśmy od początku.

Jest kilka firm przewozowych w Turcji. Największą z nich jest Metro, z jej usług też skorzystaliśmy. Pozostałe nie kursują tak często i w tak wiele miejsc. Nasza linia okazała się bardzo luksusowa. Przy każdym siedzeniu było takie oto urządzenie:

SAM_1636

na którym można było odtwarzać filmy i muzykę, oglądać telewizję lub śledzić drogę którą jedziemy dzięki kamerze zamontowanej na przodzie autobusu. Zawstydziła nas starsza pani w  hijabie, pokazując Oli, jak obsługiwać to skomplikowane urządzenie, z którym nikt z nas nie mógł się jakoś oswoić. W tym momencie warto dodać, że w autokarach firmy Metro kobieta może siedzieć tylko koło kobiety, przy zakupie bilety podaje się w tym celu płeć.

Poza tymi osiągnięciami techniki mogliśmy napawać się w autokarze darmowymi napojami bez ograniczeń, serwowanymi przez pana kelnera (stewarda? wagonowego?). Tutaj, w odróżnieniu od linii lotniczych, nie podaje się alkoholu. Za to były ciasteczka i chusteczki nasączane „turkish cologne”, znaną nam już dobrze dzięki tureckim kierowcom.

3. Jednak zostały mi jeszcze jakieś ambicje stworzenia tu kolejnej części serii Lonely Planet, więc na koniec kilka skondensowanych wiadomości o zwiedzaniu, jedzeniu i zakupach:  

(Ej, to żart, to żart!)

  • Pijcie soki pomarańczowe! Przy ulicach jest pełno punktów sprzedających świeżo wyciskany sok za jednego lira (2 zł) za mały kubeczek. Byliśmy zniesmaczeni tym, że szlachetne pomarańcze są traktowane przez Turków jak jakieś ziemniaki! Wyciskają pomarańczę do połowy, a potem wyrzucają. Skandal!

SAM_1561

  • Aż wstyd się przyznać, ale Hagia Sophia nie zrobiła na nas szczególnego wrażenia. Jest dość droga (25 lirów), a w środku tak wiele nie ocalało. Znacznie lepiej prezentuje się Błękitny Meczet, w dodatku jest darmowy. Przy wejściu dostaje się siatkę na buty (wchodzimy boso, niestety rezultatem tego jest unoszący się w środku zapach skarpet) i niebieskie wdzianka do zakrycia nóg, ramion i włosów(kobiety), jak na zdjęciu poniżej:

SAM_1564

Jeśli siedzi się cicho, można być w meczecie także podczas modlitw, oczywiście w specjalnej części dla zwiedzających. Tak w każdym razie powiedział nam rodowity Stambulczyk Muhammed, kolega Łukasza.

SAM_1595

SAM_1527

Błękitny Meczet i Hagia Sophia.

  • Tak, tureccy sprzedawcy są bardzo natrętni. Na początku ich powitania i pytania skąd jesteśm  były całkiem sympatyczne, ale pod koniec mieliśmy tego zdecydowanie dość.

Dość zabawne, moim zdaniem, sytuacje ze sprzedawcami:  1) Pan krzyczy do nas „prajwet, prajwet”, bo myślał, że jesteśmy Rosjanami i pomyliło mu się z „priviet”, 2) Blondyna jest złodziejką: Ola pyta pana o ceną herbaty, pan: „Dla takiej pięknej kobiety to za darmo, to jest herbata miłosna”, Ola: „Ok, jak za darmo to wezmę 20 dag”, pan nasypuje herbatę, Ola ją bierze, pan biegnie za Olą: „Ale 10 lirów!”, Ola: „A, to dzięki”. Olu, uwielbiam Cię ;), 3) starszy pan z bazaru do Agaty: „What are you doing tonight? I know what you’re doing- uncle’s hug!” wskazując na siebie.

Bazar z przyprawami i Wielki Bazar, cuda!

SAM_1598

SAM_1557

SAM_1623

A tutaj pan sprzedawca obrał dla nas… arbuza.

  • Już w Stambule zdarzyło nam się po raz pierwszy, że to miejscowi robią sobie zdjęcia z nami. Później już mnie to tak nie dziwiło, ale w Stambule? Tak przyjeżdża przecież pół świata, nie ma w nas w związku z tym nic szczególnego. Ale jednak- w Błękitnym Meczecie napadło nas grupa tureckiej młodzieży, pytając, czy mogą zrobić sobie z nami zdjęcie. Oto, trochę rozmazany, rezultat:

SAM_1592

 

Dodaj komentarz